Nie dzieje się wiele. Wyruszam późno z zamiarem dotarcia do szóstego jeziora w dolinie. Początkowo tempo mam niezłe, ale potem spotykam lewicującego Amerykanina ze Seattle i zaczynamy rozmawiać. Ma bardzo rozsądne poglądy (jak na Amerykanina) i mało irytujący akcent. Tempo spada mi radykalnie, jako że mój nowy towarzysz nie należy do najbardziej wysportowanych.
Przy piątym jeziorze długa przerwa, ostatecznie udaję mi się namówić lekko strachliwego Amerykanina – jak się okazuje, jest nauczycielem w college’u – na wyprawę w nieznane. Przecieranie ścieżki wzdłuż moreny lodowca nadszarpuje go jednak psychicznie i po pół godzinie zawraca.
Ja prę dalej, ale wiem już, że straciłem zbyt dużo czasu. Nie wziąłem czołówki ani kompasu, w dali zaczyna się chmurzyć i raczej nie powinienem wracać po zmroku. Docieram do punktu, w którym lodowiec zaczyna skręcać na zachód i również zawracam.
Dzień luźny, ale przyniósł jedną ważną obserwację – nad jeziorem nr. 5 jest dosyć łatwo dostępna przełączka, która powinna otwierać się na dalszą część lodowca i szóste jezioro. Ta przełączka staje się celem na jutro – z poziomic wynika, że ma ok. 5500 m. n.p.m. W lodge’u poznaję francuskiego wspinacza i dzielę się z nim swoimi planami – jest zainteresowany wspólnym wyjściem i decydujemy się ruszyć razem nazajutrz.