26.X.2011 – Kathmandu-Shivalaya

Kolejny dzień rozpoczęty o 0400. Wrzucam do plecaka ostatnie rzeczy i po krótkim spacerze przez lekko już rozbudzona stupę, zaczynam rozglądać się za taksówką. Trafiam na wyjątkowego wrednego gościa – zapytany o cenę mówi “two hundred rupees”. Cena uczciwa, więc wsiadam bez targowania się. Po 15 minutach jesteśmy na miejscu – płacę banknotem 500 rupiowym i dostaję stówkę reszty. Coś tu nie gra. Mówię “dai, you said 200 rupees”, na co sprytny taksówkarz odpowiada “during night price two times”. Iskra świętego gniewu zaczyna się nieśmiało jarzyć, po czym gaśnie – o tak barbarzyńskiej porze nie potrafię się nawet porządnie zirytować. Ostatecznie robię krótki wykład o koszmarnie złej karmie, jaką właśnie wygenerował sobie mój taksówkarz i daję spokój.

Krążę po Ratna Park i bezskutecznie szukam swojego autobusu. Jest kilka do Jiri, ale żadnego bezpośrednio do Shivalaya. W pewnej chwili zaczepia mnie lokals z latarką i oferuje pomoc. Przez kilka minut krążymy po dworcu, by ostatecznie znaleźć SuperExpress to Shivalaya. Mam miejsce obok kobiety Rai (wnioskuję tak po spory kolczyku nad górną warną) z małym dzieckiem. Mój najgorszy koszmar zaczyna się powoli sprawdzać – 10h w nepalskim autobusie obok rozpuszczonego bachora. Zaczynam poważnie rozważać rejteradę i wynajęcie jeepa.

Moj nowo poznany przewodnik pomaga mi schować plecak do zamykanego schowka, a następnie oświadcza “special charge for luggage – 100 rupees”. To zdecydowanie nie jest mój szczęśliwy dzień, przyciągam dzisiaj naciągaczy jak magnes. Tym razem jednak nie mam wiekszych problemów z osiągnięciem właściwego poziomu irytacji. “No charge for luggage, go ask in the ticket office” mówię patrząc na niego jak na kawałek gnijącego mięsa. Skutkuje. Gość wyjmuje telefon, mówi “I go check with driver” i znika na zawsze.

Ruszamy nieco po czasie. Początkowo idzie dobrze, staram się na zmianę godzinę spać, godzinę czytać i godzinę słuchać muzyki. Pierwsze 3-4h mijają naprawdę szybko. Potem cały autobus, jak na komendę zaczyna wymiotować. Nie mam pojęcia co się dzieje – może jakaś wysoka przełęcz, może bardziej kręta droga, ja czuję się dobrze. Dystrybuowane są czarne plastikowe torebki, które na napełnieniu wyrzucane są przez okna. Dziecko mojej współpasażerki najwyraźniej ma słabszy żołądek, bo wkrótce wszystko wokół, włącznie z kawałkiem mojej nogawki, jest zarzygane. Tym razem gniewny Miro nie ma już najmniejszych problemów z osiągnięciem masy krytycznej. Chłodno zastanawiam się, kogo najpierw wyrzucić przez okno – matkę, czy bachora? Potężnym wysiłkiem woli uspokajam się. Potem idę krok dalej i kobiecie w prezencie paczkę chusteczek. Doprawdy, dawno nie czułem się tak dobrze. Om mane padme hum. Beatification imminent.

Po 5h jesteśmy w Charikot – na mapie Jiri to naprawdę malutki kawałek stąd, 20-30 km. Ale zaczynają się serpentyny, podjazdy, zjazdy w przełęcze i ostatecznie na miejscu jesteśmy przed 14. 8h za mną. Na checkpoincie przed Jiri czeka mój znajomy z zeszłego roku, właściciel lodge’a w Jiri. Zagaduję go, wspominam, ze spałem u niego rok temu, ale nie jest przekonany. Przypominam sobie imię – “your name is Jirel, right?” Najwyraźniej right, bo gość jest mocno zmieszany, a inny naganiacz jest całą sprawą mocno rozbawiony. Chyba w dobrym tonie jest pamiętać swoich klientów, bo praktycznie w na całej drodze do Lukli jestem rozpoznawany w lodge’ach, w których spałem rok temu.

Do Shivalaya zostało 10-12 km, ale dorga jest tak kiepskiej jakości, że pokonujemy ten ocinek w 1.5h. Na miejscu jestem o 1600, do zmroku 2h, dość czasu, żeby podejść na Deorali. Zaczyna padać lekki deszcz, chronię się więc pod dachem na chwilę. Deszcz po chwili zamienia się w monsunową ulewę, więc porzucam myśl o podboju Himalajów i loguję się do jednego z lodge’y – New Sherpa Guide Lodge. Po chwili schodzę do jadalni na kubek ciepłej rakshi. To najlepszy pomysł, jaki dzisiaj miałem. Po chwili zapominam o autobusowych koszmarach, po czym pełen nowej energii ruszam prać i prysznicować się. Nieco po 1800 pierwsza w tym roku zupa czosnkowa i dal bhaat. Na deser kolejny kubek rakshi i bardzo zadowolony z życia ruszam do pokoju poczytać przed snem. Po 10s już śpię, budzę się tylko w środku nocy rozebrać się i wpełznąć do śpiwora.