16.IV.2012 – Teheran, Teheran-Isfahan.

Wczoraj przez większość dnia padał deszcz, podobnie przedwczoraj. Góry na północy, za miastem, schowane pod grubą warstwą chmur. Po krótkich rozważaniach decyduję się przełożyć próbę wejścia na Damavand i odwiedziny w dolinie Alamut (szlakiem zamków Asasynów) na koniec wyjazdu. Teraz pojadę na południe, w rejony pustynne, gdzie aura powinna być nieco bardziej sprzyjająca. Pierwszy przystanek – perła Iranu, pół świata w jednym mieście – Isfahan.

Zanim jednak wsiądę do autobusu, mam do zagospodarowania pół dnia. Planuję odwiedzić Museum of the Islamic Period, a następnie pójść na kawę do jednego z dwóch najbardziej znanych parków w Iranie – Park E Shargh. Plany – co często będzie się zdarzać podczas tego wyjazdu – zostają szybko pokrzyżowane.

Kiedy siadam na schodach jednego z muzeów nieopodal pl. Khomeiniego, zaczepia mnie wysoki Irańczyk. Zaczynamy rozmawiać, co wyjątkowo nie jest drogą przez mękę, bo gość posługuje się dobrą, płynną angielszczyzną. Zwierzam się ze swoich planów muzealnych, na co on oferuje, że zaprowadzi mnie na miejsce, a po drodze sobie pogadamy. Zgadzam się, ale mam się na baczności, bo w dużych miastach nietrudno o naciągaczy i oszustów.

Muzeum okresu islamskiego okazuje się być zamknięte, podobnie jak plan B – Narodowe Muzeum Iranu. To pierwsze nie działa już ponoć od 10 lat. Znajdujemy więc ławkę na pobliskim skwerku i ciągniemy coraz bardziej zaangażowaną rozmowę. Pytam głównie o różnice między życiem w Iranie za Szacha i po rewolucji islamskiej. Mój rozmówca, Rostam, jeśli dobrze zapamiętałem imię, ma nieco ponad 50 lat, więc powinien pamiętać czasy Palhaviego. Faktycznie, pamięta i jest zdania, że pod względem ekonomicznym jest lepiej – cytuje statystyki mówiące o 80% społeczeństwa żyjących w nędzy, podczas gdy otoczenie Szacha i powiązane z nim elity pławiły się w bogactwach. Dziś te różnice mają być mniejsze, choć rządząca elita nadal ma być koszmarnie skorumpowana (zabawnym przykładem jest tu sytuacja z ropą; Iran, potężny eksporter ropy, musi importować ok. 40% swojego zapotrzebowania na benzynę, bo lokalne rafinerie są przestarzałe i nie mogą sprostać popytowi – z jakiegoś jednak powodu pieniędzy na ich modernizację brak.) Kolejnym pozytywnym aspektem zmiany władzy było daleko idące zmniejszenie ilości analfabetów. Teokracja stawia szkoły i uniwersytety – co prawda w większości religijne, ale lepsza taka edukacja i niż jej zupełny brak (osobiście myślę, że skutkiem ubocznym takiej edukacji jest bardzo ograniczona znajomość języków obcych wśród Irańczyków. Podczas prawie miesięcznej podróży udało mi się spotkać raptem kilka osób mówiących dobrą angielszczyzną, z czego dwóch było właścicielami hoteli).

Problemem jest natomiast brak wolności słowa i brutalne szykany, jakie mułłowie stosują wobec osób protestującym przeciwko ich rządom. Sztandarowym przykładem są tutaj brutalnie stłumione protesty po wyborze Ahmadinejada na drugą kadencję. Schwytani protestujący byli torturowani w więzieniach, przemoc miała również charakter seksualny – gwałceni byli tak mężczyźni, jak kobiety, co wydaje mi się szczególnie perfidną hipokryzją w kraju, gdzie zalegalizowano tak daleko idące restrykcje obyczajowe, jak więzienie za seks przedmałżeński.

Słucham opowieści o tych szykanach i, naturalną koleją rzeczy, pytam o SAVAK, sadystycznie okrutną, tajną policję, która działała w czasach Rezy Pahlaviego. Bardzo przekonująco pisał o niej Ryszard Kapuściński w “Szachinszachu“:

Iran był państwem Savaku, ale Savak działał w nim jak organizacja podziemna, pojawiał się i znikał, zacierał za sobą trop, nie miał adresu. A jednocześnie różne jego komórki istniały oficjalnie. Savak cenzurował prasę, książki i filmy. (Właśnie Savak zakazał wystawiać Szekspira i Moliera, ponieważ ich sztuki krytykują przywary monarchów.) Savak rządził na uczelniach, w urzędach i fabrykach. Był to potwornie rozrośnięty głowonóg, który wszystko oplątał, wpełzał do każdego zakamarka, wszędzie przylepiał swoje przyssawki, myszkował, węszył, skrobał, wiercił. Savak miał sześćdziesiąt tysięcy agentów. Miał też, jak obliczają, trzy miliony informatorów, którzy donosili z różnych powodów – żeby zarobić, żeby się ratować, żeby otrzymać pracę czy dostać awans. Savak kupował ludzi albo skazywał ich na tortury, dawał stanowiska albo strącał do lochów. Ustalał, kto jest wrogiem, a tym samym – kogo trzeba zniszczyć. Taki wyrok nie podlegał rewizji, nie było od niego apelacji. Jedynie szach mógłby ocalić skazańca. Savak odpowiadał tylko przed szachem, ci, którzy stali poniżej monarchy, byli wobec policji bezsilni.

Według Rostama, tak rozbudowanego systemu tajnych służb dzisiaj w Iranie nie ma, natomiast milicja religijna (Basij) i islamistyczne oddziały armii, Strażnicy Rewolucji (Sepah) stosują podobne metody, ale na mniejszą skalę. Biorąc pod uwagę jak duża część społeczeństwa należy do milicji religijnej – na koniec roku 2007 było to ponad 12 milionów Irańczyków, czyli prawie 20% społeczeństwa – poziom infiltracji jest zapewne równie wysoki. To nie przeszkadza większości Irańczyków otwarcie krytykować władzę – wygląda na to, że mówić wciąż można, ale aktywne formy protestu są tłumione.

Zamyślamy się na chwilę, po czym mój towarzysz mówi nagle, że obok jest przecież dawna siedziba SAVAKu, zmieniona na muzeum zbrodni tej tajnej policji. Krótka narada i ruszamy. Mój towarzysz okazuje się być bezrobotnym przewodnikiem turystycznym – stąd stosunkowo szeroka wiedza i dobry angielski – i proponuje oprowadzić mnie po muzeum. Na miejscu oferuję kupić mu bilet, chcąc chociaż trochę zrewanżować się za rozmowę i oprowadzenie, ale okazuje się, że jako przewodnik może wejść za darmo.

Więzienie ma postać czteropiętrowej cytadeli, w samym środku okrągłe atrium z małą sadzawką, w której odbija się wycinek nieba. Z okratowanych balkonów na każdym z pięter wchodzi się w korytarze z celami, salami tortur i rozmaitymi więziennymi pomieszczeniami administracyjnymi. Na kratach rozpięto figury woskowe więźniów ze śladami tortur. Mijamy jedną, czy dwie sale, gdy podchodzi do nas pracownik muzeum i zamienia kilka słów po persku z Rostamem. Mamy iść na górę, dołączyć do wycieczki oprowadzanej przez byłego więźnia. Kiedy muzealnik znika nam z oczu, mój towarzysz mówi: “o, to jest jeden z tych, co to kiedyś pracowali dla reżimu (Szacha), ale teraz są po właściwej stronie”. Potem szeptem dodaje “on jest z Hezbollahu”. Nie wiem, czy dowiedział się tego podczas tej krótkiej wymiany zdań, czy koloryzuje, żeby nieco mnie wystraszyć. Dopiero po jakimś czasie przeczytam gdzieś, że Hezbollah to nie tylko partia i bojówki libańskie, ale też skrajna frakcja irańskich islamistów.

Wchodzimy na piętro. Nagle znajduję się w sali z ok. 30-tką ludzi w mundurach. Żywych ludzi, nie figur woskowych. “O, oni wszyscy są z Sepah!” – cieszy się mój przewodnik. No ładnie, myślę sobie, jeśli dojdą do wniosku, że jestem z kraju Wielkiego Szatana, to najpewniej skończę na jednym z tutejszych stołów tortur. Na razie jednak nic nie zapowiada takiego obrotu sprawy. Mundurowi przyglądają mi się ciekawie, ale brak w tym wrogości. Oglądamy kolejne pomieszczenie, następnie kilka filmów, które pokazują SAVAK w akcji – rzecz jest odgrywana przez aktorów, a pomiędzy scenki tortur wplecione są zeznania byłych oprawców i wspomnienia ofiar. Niezależnie od kontekstu jest to wstrząsające. Odwiedzamy też kilka korytarzy, których ściany pokryte są portretami ofiar reżimu Pahlaviego. Na części zdjęć umieszczone zostały tulipany wycięte z kolorowego papieru – symbole męczenników. Zaglądamy do cel, między innymi tej, w której więziony był dzisiejszy Najwyższy Przywódca Iranu – A. Khamenei.

Mój przewodnik ma lekko neurotyczny sznyt. W pewnym momencie zaczyna rozglądać się wokół i wąchać coś w powietrzu. Po chwili zaczyna wąchać i mnie, następnie mną potrząsa i woła – “Czujesz to? To Cpt. Black, czy to Ty używasz takich perfum?!” Zaprzeczam, nieco zakłopotany, podczas gdy on dalej węszy dookoła i co chwilę z niedowierzaniem pyta “naprawdę tego nie czujesz?!”. Trudno o bardziej surrealistyczną sytuację.

W jednej z sal z eksponatami starszy rangą żołnierz zaczepia Rostama, rozmawiają chwilę, udaję mi się wyłapać słowo “Lechistan” – Polska. Odwracam się i mówię “bale, Lechistan” – “tak, Polska”. Żołnierz kładzie rękę na sercu i wykonuje lekki ukłon, ja się odwzajemniam, po czym podajemy sobie ręce, patrząc w oczy. Ach, przyjaźń między narodami rozkwita, brakuje tylko Miserere Allegriego gdzieś w tle.

Słuchamy jeszcze kilku pogadanek starego więźnia (Rostam dzielnie tłumaczy mi do ucha), odwiedzamy łaźnie – w programie więzienia była jedna, 5-minutowa kąpiel raz na pół roku – i na tym wycieczka się kończy. Po wyjściu z muzeum spacerujemy jeszcze chwilę, chcę zabrać swojego przewodnika na kawę do jakiejś porządnej kawiarni, ale tłumaczy się obowiązkami rodzinnymi i znika w metrze. Wcześniej zaprasza mnie nawet do siebie do domu, ale po pierwszej odmowie nie próbuje ponawiać zaproszenia, więc dochodzę do wniosku, że to tylko przejaw irańskiej kurtuazji. Moja wcześniejsza ostrożność okazała się być zupełnie niepotrzebna. Rozstajemy się bardzo przyjaźnie, ale szybko.

Mimo że jest stosunkowo późno, postanawiam zahaczyć jeszcze o park E-Shargh. Bardzo ładne miejsce, od razu zaczynam żałować, że nie wziąłem butów biegowych. Byłbym prawdopodobnie jedynym biegaczem w parku, a patrząc po tuszach większości Irańczyków, najpewniej także w tym kraju. Po krótkim spacerze zostawiam park, zahaczam o hotel, porywam plecak i pędzę na pl. Khomeiniego, gdzie łapię miejski autobus do Terminalu Arjantin. Satysfakcja z możliwości samodzielnego odczytania nazwy końcowego przystanku – bezgraniczna.

Komunikacja między większymi miastami w Iranie opiera się głównie na transporcie autokarowym. Autokarów jest kilka klas, najdroższe – VIP, albo VVIP to bardzo wygodne, klimatyzowane Volvo z trzema samolotowymi fotelami w rzędzie. Podczas jazdy serwowana jest herbata i niewielkie przekąski. Przejazd z Teheranu do Isfahanu trwa ok. 6h, a bilet kosztuje 75000 IRR, czyli jakieś 4 USD po kursie kantorowym.

Podróż raczej nużąca – za oknem szara stepopustynia, popaduje deszcz. Na miejsce docieram po 2000. Szybkie targi z taksówkarzem, który za 30000 IRR wiezie mnie do hotelu. Miejsce nazywa się Totia. Za ok. 15 USD dostaję 3 osobowy pokój w standardzie europejskich 3 gwiazdek. Wygląda na to, że Iran jest tańszy niż się spodziewałem – nie oszczędzając specjalnie zamykam się w 30 USD dziennie. Przy odrobinie starań dałoby się z tego zrobić 20 USD, głównie kosztem standardu hoteli.