Nie można mieć najmniejszych wątpliwości – we wszechświecie panuje równowaga, ergo po dniu chujowym przyjść powinien dzień niezwykle udany. Tak właśnie się stało. W dosyć trudnych warunkach wszedłem dziś na Baranią Przełęcz i zrobiłem najtrudniejszy swój zjazd jak do tej pory (S3 wg. Szatkowskiego).
Żeby uniknąć tłumów, wyszedłem ze Schroniska Bilika wcześniej niż wczoraj, bo o 0800. Po drodze do Terinki minąłem dwie osoby, w tym z lekka nadąsaną panią, która niemal równo ze mną wyruszyła ze schroniska Zamkowskiego. Podejscie do Chaty Tery’ego zajęło mi 2h 15m – po drodze było sporo śniegu, dużo zadeptanch śladów, generalnie dosyć nieprzyjemnie. Na ostatnich 100 metrach zrobiło się już naprawdę niemiło – zawieja, śnieg i bardzo kiepska widoczność. Przez chwilę myślałem, że skończy się jak w Staroleśnej tydzień temu – nie da się gdziekolwiek pójść, jako że niczego nie będzie widać. Zawieja zelżała nieco po pół godzinie, ale cyklicznie powracała przez kolejne kilka godzin.
Z ganku schroniska zauważyłem dwójkę pieszych, idących w stronę Baraniej Przełęczy. Popytałem chatara o Lodową, ale stwierdził, że wczoraj ludzie z niej zawracali, bo za dużo śniegu. Wspomniał też, że na Baranią właśnie ruszył ktoś na nartach. Zregenerowawszy się zupą czosnkową i ja postawnowiłem podejść na Baranią. Na plus przemawiało to, że przełęcz ma wystawę zachodnią, a wiatr w ostatnich dniach wiał właśnie z zachodu i tworzył nawisy na wschodnią stronę. Co prawda i tak miałem w głowie trzeci stopień zagrożenia, plus relatywnie wysoko ocenianą trudność zjazdu.
Podejście początkowo łatwe – okazało się, że pod górę szło już dwóch narciarzy, więc założony był bardzo dobry ślad. Poza tym niefajnie – mgła (de facto chyba niskie chmury) na zmianę z zamieciami, kiepska widoczność i ogólny stres. W okolicach 2200 doganiam jednego z narciarzy – wyraźnie nie ma motywacji iść dalej, więc po chwili rozmowy zostawiam go i ruszam dalej. Nieco wyżej widzę dwójkę pieszych, którzy w śniegu po pas brną do góry, a pod samą przełęczą pierwszego narciarza.
Kolejne 150 metrów przewyższenia idzie w miarę płynnie, raz, czy dwa razy wpadam w wielkie poduchy śnieżne, gdzie nawet narty zapadają się na dobry metr w głąb. Pod samą przełęczą robi się na tyle stromo i śnieżnie, że zaczyna być ciężko. Przekładanie nart na zakosach staje się wyzwaniem. Tu mija mnie pierwszy narciarz, zjeżdżający w dół na szerokich freeride’owych nartach. Techniki też mu nie brakuje i robi śliczne, ciasne skręty na nisko ugiętych nogach. Ech…
Pod samą przełęczą mijam wspomnianą już dwójkę pieszych, dzielnie przebijających się przez śnieg. Naprawdę, zupełnie im nie zazdroszczę. Na przełęczy dopada mnie chmura i przez chwilę nie widać praktycznie nic. Potem na chwilę się przejaśnia, więc robię kilka zdjęć. Od strony Dzikiej Dolinki wielki, wysoki nawis, dużo śniegu i warunki zdecydowanie niesprzyjające. Przepinam buty i wiązania, chowam foki i korzystając z akceptowalnej widoczności zaczynam zjazd. Śniegu jest masa! Tony puchu, mimo znacznej stromizny robię nawet płynne, dynamiczne skręty – co prawda strasznie mnie męczą, więc robię je na zmianę z przekładaniem nart. Nieco niżej znów zaczyna być mgliście, wiem gdzie jechać, ale nie widzę praktycznie żadnych szczegółów rzeźby śniegu, więc parę razy wpadam w jakieś jamy i koryta.
Niedługo potem jestem w schronisku. Pochłaniam kiełbę i uciekam w dół. Uroczy zjazd z prożka prowadzącego do Dol. Pięciu Stawów Spiskich. Potem nieco stresujący zjazd wąskim torem przez las, gdzie za każdym zakrętem czychają piesi. Nauczyłem się kluczowego zdania po słowacku: “Pozor! Łyże!” Do skrzyżowania szlaków na Polanie Staroleśnej udaje mi się jednak dotrzeć nie okaleczając nikogo permanentnie. Tu przypinam foki i podchodzę na Hrebienok.
Całą tura zajęła ok. 7h, wliczając ca. godzinę w schronisku. Pokonałem ok. 20,5 km dystansu i jakieś 2650m przewyższenia (szczegóły na Garmin Connect). Muszę nauczyć się jeździć na nartach.
Kilka zdjęć: