Minął kolejny przedłużony weekend w Tatrach. Tym razem zabrałem w góry grupę niewdrożonych ski-turowo kolegów. Interesujące doświadczenie od strony organizacyjnej i szkoleniowej, ale zdecydowanie nie zanosi się, żebym porzucił tryb samotnego wilka górskiego.
27.I.2017
Spora część pierwszego dnia minęła na wypożyczeniu sprzętu, ogarnięciu go, przygotowaniu się do wyjścia w góry i krótkim szkoleniu lawinowym dla kolegów. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że mam już tak głęboko wdrukowaną rutynę pakowania się, operacji sprzętowych i ogólnie organizowania się do wyjazdów, że większość rzeczy robię niemal automatycznie. Tym samym mocno niedoszacowałem czas potrzebny na ogarnięcie 4 osób zamiast jednej i w góry ruszyliśmy dopiero ok. 1400. Po drodze trochę problemów ze sprzętem, trochę problemów kondycyjnych, ale przed zmrokiem udało się dotrzeć gdzieś do 2/3 podejścia na PPKK. Zjazd już przy zapadającym zmroku, całkiem zresztą uroczy. Śnieg dosyć wymagający, jak w zeszłym tygodniu, do tego bardziej osiadły, zmrożony i mocno rozjeżdżony. Pierwotny plan, żeby tego dnia wejść na Małołączniak i z niego zjechać przez Przełęcz Kondracką, nawet nie tyle ambitny, co nierealistyczny.
28.I.2017
Grupa cokolwiek rozsypała się przez problemy osobowościowe i alkoholowe jednego z członków, więc nieobciążony odpowiedzialnością przewodniczą ruszyłem w góry samotnie. W dosyć szybkim tempie wylazłem na Kasprowy przez Jaworzynkę, gdzie zrobiłem krótką przerwę obserwując kozice poniżej Suchej Przełęczy. Potem trochę na nartach, trochę z buta poszedłem granią na zachód przez Goryczkową Przełęcz nad Zakosy, Pośredni Goryczkowy Wierch, uroczo nazwaną Goryczkową Przełęcz Świńską, Goryczkową Czubę, Suche Czuby i Suchy Wierch Kondracki. Bardzo fajna graniowa wycieczka, chociaż przy takich śniegach jak teraz więcej tu chodzenia niż foczenia. Zjazd z PPKK strasznie twardy z początku, a potem poryty i mocno zróżnicowany śniegowo. Po zjeździe dłuższe posiedzenie w schronie na Kondratowej i już po ciemku powrót na Kalatówki. W sumie – duża, ładna pętla z uroczym odcinkiem graniowym.
Świnica gdzieś z grani goryczkowej.
29.I.2017
Ostatniego dnia drugim wagonikiem wjechałem na Kasprowy i jeździłem na boisku do momentu, gdy skręcać mogłem już tylko przechylając się na boki, jako że mięśnie ud wypisały się z dalszej działalności narciarskiej. Potem ewakuacja do Zako, obiad w FISie i leniwe kilka h z książką w ekspresie Tatry. Gdyby przejazd Warszawa-Zakopane trwał ok. 3h, świat byłby lepszym miejscem. Mój świat w każdym razie, bo tak całościowo patrząc, nie ma dla nas ratunku.