Czytając “Landfalls. On the Edge of Islam with Ibn Battutah” Tima MacKintosha Smitha, trafiłem na fragment, który ładnie korepsonduje z moją teorią (wprowadzaną zresztą aktywnie w życie przy okazji każdej większej podróży), że trzeba co najmniej miesiąc spędzić gdzieś, żeby w minimalnym choć stopniu poczuć ducha danego miejsca (kraju, mniejszego regionu – prowincji etc.)
“I’ve got this theory”, he said, “that however quickly you get to somewhere, by plane or whatever, you still need the same amount of time you’d have taken to get there slowly, overland, to get into the place properly. […] To acclimatize, culturally and so on”.
Zgadzam się w całej rozciągłości, tylko do tej pory nie wpadłem na to, żeby ten okres aklimatyzacji skojarzyć z czasem, jaki zajęłaby podróż konno, rowerem, czy choćby statkiem albo pociągiem.
A propos rowerów – Fudżik ♥ wrócił z warsztatu z nowym, wypasionym napędem. Poza tym powoli zaczynam pakować się na kolejny wyjazd, ale o tym za jakiś czas.