skuterem po KTM.

Od czasu, kiedy udało mi się zrobić tajskie prawo jazdy, skuter stał się kluczowym elementem mojego wyposażenia podczas rozmaitych faz pomieszkiwania w azjatyckich miastach. Może jest nieco za wcześnie na takie uogólnienia, bo Kathmandu jest dopiero drugim po Bangkoku miastem po którym rozbijam się na skucie, ale czuję, że weszło mi to w krew. I już, oczyma duszy się widzę się na skuterze na Bali, w Hong Kongu, czy Tokio.

Jazda po KTM to, niestety, droga przez mękę. Jak w BKK bardzo lubiłem jeździć po zmroku i odkrywać nowe części miasta (w sposób czysto losowy – gdy już zupełnie nie wiedziałem, gdzie jestem, google maps podpowiadało drogę do domu), tak tutaj nie wypuszczam się poza Boudhę, jeśli tylko nie muszę. Jasne, gdy mam być klasztorze przed 0600 rano (do klasztoru mam jakies 10 minut spacerem), skuter bardzo ułatwia życie, fajnie też pojechać po zakupy do pobliskiego Bhat Bhateni (też jakies 10 minut spaceru), ale generalnie jest to pewien zbytek.

Kathmandu ma to do siebie, że nie ma sygnalizacji świetlnej, ergo ruch tutaj to czysty chaos. Pozytywną stroną jest to, że chaos ten jest bardzo powolny – mało kto przekracza tu 30-40 kmh. Szybsza jazda najpewniej skończyłaby się widowiskową katastrofą z licznymi ofiarami – gdzieś po pierwszych dwustu metrach.

Kolejny problem to koszmarny stan dróg. Jeszcze samo centrum nie wygląda tak źle, natomiast dzielnice bardziej oddalone (generalnie na zewnątrz obowdnicy – Ring Road) to już poważny problem. Drogi w okolicy stupy to zjedzony monsunem, wieloletni asfalt, potwornie dziurawy, który miejscami zamienia się w drogę gruntową. Jako że zimą jest tutaj bardzo sucho, takie drogi niemiłosiernie się kurzą. Pomijam już zanieczyszczenie spalinami, które również jest bardzo wysokie, ale chmury kurzu praktycznie uniemożliwiają jazdę bez maski smogowej. Na szczęście zaopatrzyłem się w takową przed wyjazdem.

Lokalne władze rozwiązują problemy kurzu polewając drogi wodą. Co powoduje, że kurzu faktycznie jest mniej, natomiast pojawia się błoto i głębokie na kilkanaście centymetrów kałuże. Mój skuter (który, powiedzmy to wprost, nie jest pierwszej młodości), nieco się na tym błocie ślizga, więc jeżdżę jeszcze wolniej niż przewiduje lokalna średnia. Czasem, w ramach doraźnych robót drogowych, na drogi wysypywany jest pokruszony kamień. Nie wiem, może pomaga to ciężarówkom, ale w połączeniu z błotem, dla skutera jest to jedno z bardziej niestabilnych podłoży.

I wreszcie, w przeważającej większości miejsc jest tu dosyć brzydko, co dodatkowo zniechęca do eksploracji.

Leave a Reply