Wyjeżdząjąc, planowałem zostać w Nepalu co najmniej kilka tygodni (a może nawet miesięcy) i to głównie w Kathmandu, więc nie do końca uśmiechało mi się spędzenie tego czasu w hotelu, czy innym guesthousie. Pomijając już kwestię kosztów (jednak wynajęcie mieszkania jest korzystniejsze nawet w krótkim, kilkutygodniowym, terminie), dochodzi kwestia posiadania własnej kuchni (jednak sporo gotuję), łazienki (co w Nepalu nie jest takie oczywiste) i poczucie życia w tymczasowym domu, a nie w hotelu.
Od kilku tygodni przed wyjazdem obserwowałem lokalne grupy dyskusyjne. I tak jak wynajęcie samodzielnego mieszkania (i.e. bez dzielonej kuchni, czy łazienki) w rejonach bardziej centralnych (Lazimpat), czy uznawanych za modne (Sanepa) jest jak najbardziej możliwe, tak w Małym Tybecie nieco z tym trudniej. Sporo ofert to miejsca właśnie z dzieloną kuchnią i łazienką, czyli takie półpensjonanty.
Natomiast na kilka dni przed wylotem, na jednej z lokalnych grup dyskusyjnych, pojawiła się ciekawa oferta – mieszkanie o kilka minut spacerem od Stupy, całkiem spore, z osobną sypialnią i kuchnią, w dosyć cichym miejscu (co jest relatywne w KTM, ale w porównaniu z innymi miejscami, faktycznie jest tu w miarę cicho). Do tego do wynajęcia na w miarę krótki okres, bo aktualny tenant, Jofre, zresztą pilot śmigłowca i Katalończyk, wyjeżdżał do Europy na kilka miesięcy i szukał podnajemcy na dowolny praktycznie okres.
Dzień, czy dwa, po przylocie umówiłem się na oglądanie. Popełniłem tu małe faux pas, bowiem kiedy Jofre stwierdził, że jest Barcelony, ja powiedziałem: “Oh, so nice, you’re Spanish!”. “Catalan!” – zostałem szybko poprawiony. No tak. Niezależnie od przynależności narodowej aktualnego lokatora, mieszkanie okazało się urocze, więc zdecydowałem się praktycznie natychmiast. I tak, kilka dni po przylocie, mając jeszcze w głowie resztki jetlagu, zostałem mieszkańcem Kathmandu.
Trzeba przynać, że wynajmowanie tu mieszkania jest tu znacznie bardziej bezproblemowe niż w Bangkoku. Nie ma minimalnego okresu najmu, kaucji, umowy, dodatkowych opłat – płaci się za miesiąc (albo mniej) z góry, all inclusive i po sprawie. Do tego jest super tanio, bardzo proste studio można mieć już nawet za ok. 100 USD miesięcznie, nieco bardziej wyrafinowane opcje to ok. 200-300 USD za miesiąc.
Na minus – brak ogrzewania i ciepłej wody. Można dokupić grzejnik olejowy albo tutejszy odpowiednik farelki, natomiast centralnego ogrzewania się tu nie praktykuje. Ciepła woda bywa przez kilka godzin w ciągu dnia, zwykle między 1200-1500, co jest mało praktyczne. Niektóre mieszkania (w tym moje!) mają małe termy, co umożliwia wzięcie ciepłego prysznica o dowolnej porze dnia lub nocy. Trzeba pamiętać, że KTM leży na 1400 mnpn i zimą potrafi tu być całkiem chłodno, szczególnie nocami. Co może mieć swój urok podczas kilkudniowego pobytu w drodze w góry, ale na dłuższą metę jest uciążliwe (albo ja robię się coraz bardziej kapryśny na starość).
Poniżej kilka zdjęć z licznych balkonów mojego nowego lokum.
Widać charakterystyczne dla tybetańskiego budownictwa projekty z wieloma tarasami. Mniejsze domy są budowane trochę jak piramidy z obciętym czubkiem, żeby każde piętro miało dużą przestrzeń otwartą na świat zewnętrzny. Najbardziej poszukiwana mieszkanie w tej okolicy (i generalnie w KTM), to te na ostatnim piętrze, z dużym tarasem do własnego użytku.
Tu lokalne gimnazjum. Gdy chorowałem i przez kilka dni nie wychodziłem z domu, lokalna młodzież umilała mi życie śpiewami podczas apeli.
W tle widać stupę – jakieś 5 minut drogi ode mnie. W prawym górnym roku kawałek trawiastego podwórka z obowiązkową flagą w pięciu kolorach.
Generalnie, w miarę nowoczesne budownictwo sąsiaduje tutaj z totalnym DIY, lepiankami i ruderami. Powszechne jest także palenie śmieci, w tym plastiku, więc czasem pod wieczór z tych mało zagospodarowanych działek na całą dzielnicę niesie się toksyczny dym. Lokalsi mają coraz większą świadomość ekologiczną, na lokalnej grupie FB regularnie pojawiają się zgłoszenia o palonych śmieciach, na które reaguje komitet mieszkańców.
A tu skut podczas przeprowadzki. Kolejny dowód na totalną wszechstronność skutera jako miejskiego środka transportu (i nie, to nie halucynacja, w tle stoi ten sam model – inny rocznik chyba – w tym samym kolorze; najwyraźniej są bardzo popularne w NP).