I tak, po prawie 5 miesiącach w TH, czas na powrót do rzeczpospolitej smoleńsko-burackiej. Nie mogę powiedzieć, żebym się palił do tego powrotu, ale trochę brakuje mi już jakiegoś zajęcia. Poza tym Tajlandię mogę uznać za oswojoną i, jak sądzę, będę tu regularnie wracał na kilkumiesięczne wakacje.
Category Archives: 2016
Phuket.
Ostatni weekend w TH niespodziewanie turystyczny. Kolega ze studiów, Maciek, i jego żona Marta, w drodze do Wietnamu zatrzymali się na kilka dni w Tajlandii. Z niezrozumiałych dla mnie powodów zdecydowali się spędzić dwie noce na Phuket, miejscu uchodzącym za lokalną wersję Władysławowa. Postanowiłem do nich dołączyć, mając pewne obawy, czy turystyczny charakter wyspy mnie nie rozczaruje.
Bangkok w czerni.
Od śmieci króla Bangkok działa w stanie lekkiego wyciszenia. Niby wszystko funkcjonuje jak do tej pory, ale ludzie są autentycznie smutni i przygaszeni – i nie czuć w tym pozy, udawania. Większośc ubrana na czarno, albo przynajmniej z czarną tasiemką przypiętą do ubrania. Popularność czarnych ubrań była w pewnej chwili tak duża, że rząd musiał wprowadzić kary za sztuczne windowanie cen.
[*]
Dziś zmarł król Tajlandii, Bhumibol Adulyadej.
Jest mi autentycznie przykro i smutno. Szacunek i oddanie, jakim darzyli go Tajowie jest trudny do opisania. Nie ukrywam, że i mnie się one udzieliły przez te krótkie kilka miesięcy tutaj.
Król był też stabilizatorem dosyć turbulentnej sytuacji politycznej w Tajlandii, działającym ponad politycznymi podziałami i wspierającym najsłabszych członków tajskiego społeczeństwa. Co więcej, król bardzo lubił psy, był fanem jazzu (sam grał na trąbce) i wziętym fotografem. Naprawdę, trudno króla nie lubić i nie szanować.
:-(
Georgetown 01.
Miejsce, w którym się zatrzymałem, Jawi Peranakan Mansion, dawna posiadłość kupców z kasty Jawi Peranakan, muzułmanów pochodzenia hinduskiego, którzy kiedyś stanowili lokalne high society, ma tak leniwą atmosferę, że niespecjalnie chcę mi się stamtąd ruszać.
Bangkok – Pedang Basar – Butterworth – Georgetown.
Z prawdziwą radością stwierdziłem niedawno, że te kilka miesięcy indochińskiego chill outu odbudowało moją, do niedawna trudną do poskromienia, a później mocno oklapłą, ochotę na podróże. Coraz częściej łapię się na układaniu wielotygodniowych treków przez himalajskie dzicze, rozważam wyprawy kajakowe, narciarskie, a nawet zwykłe obijanie się z plecakiem po różnych azjatyckich krajach. Może więc nie wszystko stracone i awersja do podróży, jaką miałem przez ostatni rok, czy dwa, zaczyna cofać się pod atakiem świeżego wanderlustu. Perspektywa krótkiej podróży pociągiem przez duża część Indochin jedynie tę ochotę wzmaga.
Z Bangkoku do Malezji.
Nie pisałem nic ostatnio, jako że wpadłem w miejską rutynę bangkocką, a przy okazji po raz kolejny przeziębiłem się od lokalnej klimatyzacji.
Pouczająca historia żarłocznych mnichów.
Moje (aktualne) miasto od kilku dni żyje historią żarłocznych mnichów. Otóż wspomniani mnisi urządzili sobie przyjęcie urodzinowe, na którym zjedli tort! Nie dość, że tort zjedli, to jeszcze zrobili sobie z tortem selfie, które następnie wrzucili w internety.
Departed glories.
Biosphere (coś jak jezus, albo inny muhammad, tyle że w świecie ambientu) ma nowy album, nazywa się Deprated Glories. Co prawda ciężko znaleźć bezpośrednie odniesienie do Bangkoku, czy Indochin w ogóle, ale jako tło dla refleksji nad kolonializmem* posłuży idealnie.
Codzienne problemy wielkiego miasta.
W parku Lumphini zmasowana akcja przeciwko wielkim jaszczurkom. Lokalne warany zżerały wodne ptactwo i straszyły zażywających relaksu mieszkańców Krungtheepu, niespodziewanie wychodząc z krzaków.
Jakkrayaan thii Krungtheep.
Jakkrayaan to po tajsku rower. Krungtheep, jak już wspominałem, to miasto aniołów, czyli Bangkok. Tytuł tej notatki więc to “Rower w Bangkoku”. Można pokusić się o tłumaczenie bardziej poetyckie i napisać “Rowerem po Bangkoku”, choć nie wiem, czy przyimek thii jest na tyle pojemny.
Baan Miro.
Po długich i nieco frustrujących poszukiwaniach udało mi się znaleźć akceptowalne mieszkanie w Bangkoku.
Puja.
Dziś puja i dhamma talk w Little Bangkok Meditation Center. Nie będę wchodził w szczegóły, poza jednym: mój łysy łeb został elementem kompozycyjnym zdjęcia podsumowującego spotkanie. Z niepodważalnie uroczym malunkiem Buddy w tle. ;-)
3m.
Tak gdzieś wczoraj minęły mi trzy miesiące w TH. Z perspektywy – bardzo fajne doświadczenie i to zarówno część wiejska (mimo faz totalnego marazmu), jak i część miejska. Teraz muszę zdecydować, czy mam ochotę zapuścić delikatne korzenie w BKK, czy uraczej wrócić nad Wisłę i przez jakiś czas cieszyć się grubymi swetrami oraz jesiennymi kolorami drzew. Lekko skłaniam się ku swetrom i jesiennym liściom, choć z całą pewnością będzie mi bardzo brakowało Krungthepu.
BACC.
Dzisiaj popołudniem wizyta w BACC, Bangkok Art and Culture Centre. Lokalny odpowiednik MOMA (albo CSW, czy MSN). Bardzo ciekawe miejsce – zawsze miałem słabość do galerii/centrów sztuki współczesnej, często samotnie wyprawiam się do CSW, a wiosną zeszłego roku przez kilka miesięcy byłem nawet wolontariuszem w MSN na wystawie Andrzeja Wróblewskiego.
Bangkok tonie.
Dziś kolejne monsunowe rozpasanie deszczowe. Efekty takie, jakie dwa lata temu widziałem w Dhace – ulice zamieniają się w strumienie, którymi, jak wielkie leniwe ryby, powoli przesuwają się samochody. Od czasu do czasu przemknie motorower, ten z kolei jak ryba drapieżna, zwinna i szybka.
Kanały.
Wrzuciłem kilka zdjęć z lipcowej wycieczki kanałami (bynajmniej nie powstańczymi).
Strasznie fajny temat – masa miejsc do wyeksplorowania, tyle że cokolwiek mi się nie chce robić zdjęć. ;-)
Baan aksorn.
Baan aksorn, czyli dom liter. Tak nazywa się moja szkoła tajskiego. Dzisiaj udało mi się przeżyć 3h godziny nauki praktycznie non-stop.
Qi Gong.
Dzisiaj przed zazen sesją medytacyjną w Little Bangkok Meditation Group pół godziny Qi Gong.
High in the sky.
Pamiętam, że jesienią 2014, podczas pierwszej wizyty w Bangkoku, po miesiącu włóczęgi po Bangladeszu, totalnie zafascynowały mnie tutejsze wieżowce, których większość spełnia funkcję mieszkalną. Nawet nie chodziło o architekturę, czy kwestie techniczne, w końcu dom, wysoki czy niski, to kolejny dom, ale bardziej o psychologię życia w takim budynku.