Po miesiącu na prowincji czuję się nieco oszołomiony dużym miastem. Co jakiś czas ukradkiem sprawdzam, czy pędy bambusa przypadkiem nie wystają mi z sandałów.
Category Archives: Tajlandia – Khanom
BKK 02.
Dzisiaj, po wczorajszym szoku, rozwibrowany Bangkok znów wydaje się przyjazny, a nawet bezpieczny. Do tego ponarzekałem nieco na pokój i hotel przeniósł mnie do czegoś, co ma ze 100 m2, dwa balkony, gigantyczny living room oraz osobne kuchnię i sypialnię. Właściwy człowiek we właściwym miejscu.Tylko wanny brakuje…
BKK 03.
Ostatni pełny dzień w BKK z wyraźnym podziałem na część duchową i część mniej duchową. Rano Asalha Puja z Little Bangkok Meditation Group, a popołudniem sesja klasycznego masażu tajskiego.
Zadomowienie.
Nieco nieoczekiwanie zacząłem wsiąkać w przyjaźnie leniwą atmosferę tajskiej prowincji – tak jak rozkładające się zwłoki stopniowo wsiąkają w grunt. Względnie tak, jak morska woda wsiąka w ciepły piasek południowotajskiej plaży.
Zdjęcia nadmorskie.
Słońce – po krótkiej przerwie, gdy zdarzały się dni wręcz chłodne (tzn. odczuwalna temperatura gdzieś między 25-30C) – nadrabia zaległości i od rana nie daje wytchnienia.
Dźwiękowe krajobrazy i wspomnienia.
Pojawił się nowy numer Journal of Sonic Studies, poświęcony dźwiękowym eksploracjom Azji Południowo-Wschodniej. Zbieg okoliczności na tyle ciekawy, że postanowiłem napisać kilka słów.
Laos etc.
Jako że drugi miesiąc indochińskiego beach (oraz bike) bummingu powoli dobiega końca, czas na kolejną wycieczkę. Powodem jest tu nie tylko niewyczerpana ciekawość świata, ale też konieczność wyrobienia nowej wizy.
Nakhon Si Tammarat.
Jako że lot do Bangkoku (skąd polecę do Vientiane) mam wcześnie rano, a dotarcie na lotnisko w Nakhon Si Tammarat z mojej wioski zajmuje jakieś dwie godziny, decyduję się przyjechać do Nakhon dzień wcześniej, przenocować tam i przy okazji może obejrzeć miasto.
Vientiane raz.
Podróż z NST do Vientiane bez niespodzianek. Kilka godzin przerwy na DMK, gdzie zaopatrzyłem się w walutę. Przez chwilę mogłem poczuć się jak przedstawiciel górnego 1%, względnie jak po podróży w czasie we wczesne lata 90-te w Polsce. “Pół miliona poproszę” – rzuciłem od niechcenia paniom kantorowym.
Vientiane dwa.
Wstałem dziś dramatycznie wcześnie, żeby być w konsulacie TH zaraz po otwarciu – czytałem rozmaite horror stories o tłumach ludzi i wielogodzinnych kolejkach. Niepotrzebnie, praktycznie nikogo tam nie było. Zapominam ciągle, że sezon tu zaczyna się w listopadzie. Ciekawe, czy i Khanom budzi się wtedy z hibernacji?
Vientiane trzy.
Coraz bardziej podoba mi się to miasto. Ma tak spokojną, niewymuszoną aurę, że automatycznie można poczuć się tu jak w domu. Ta aura przekłada się na ruch uliczny, który mimo zdecydowanej nadpodaży samochodów jest wręcz apatyczny – i nie zawsze wynika to z korków. Dobrze się tu jeździ na rowerze.
VTE-BKK.
Dzisiaj dzień transferowy. Mam nadzieję, że ataki bombowe nie przeniosą się na tajskie lotniska i samoloty.
Duriany etc.
W Khanom, jak zwykle, wszystko toczy się swoim bardzo utartym torem. Właściwie nawet nie odczułem tych kilku dni w Vientiane – może dlatego, że i tam panuje ogólne uspokojenie.
Ostatnie dni w Khanom.
Prawię dwa tygodnie bez słowa – czuję, że zaniedbuję swój dziennik.
Inna rzecz, że w Khanom (w Khanomie?) ostatnio dzieje się tak mało (i.e. jeszcze mniej niż zwykle), że rozważam wybranie się na plażę w burkini – może zostanę aresztowany jako separatystyczny islamski crossdresser. Co prawda tutaj na plaży zazwyczaj nikogo nie ma, co może pokrzyżować ten pomysłowy plan.