Batticaloa.

Kiedy już wydawało się, że na dobre zapuszczę korzenie w piasku, pojawił się słaby impuls, żeby jednak ruszyć dalej. Impulsu nie zlekceważyłem i kolejnego dnia siedziałem w autobusie do Batticaloa.

W Batticaloa nie ma nic godnego uwagi, trzeba mi było jechać dalej. Zatrzymałem się jednak w podupadającym, postkolonialnym ośrodku Riviera Resort. Spory obszar, gęsto porośnięty drzewami – chyba fikusami – co tworzy swoisty mikroklimat. Temperatura o co najmniej 10 stopni niższa niż w pozostałej części miasta. Widoki na most i lagunę. Obsługa nienaganna, jakby przeniesiona z innej epoki. Wieczorami grupa kelnerów i pomocników gromadzi się w części socjalnej i ustawiwszy się z boku czeka na gości. W tle romantyczne dancingowe hity sprzed 30 lat. Gości, poza mną, nie było. Cała sytuacja sprawiała wrażenie przedstawienia, które z jakiegoś powodu nie może się rozpocząć, albo czasoprzestrzennej pętli. Poszedłem pobiegać, bo czułem się jak na złym tripie.

Rano obawiałem się nieco, że to lokalny hotel California albo Dzień świstaka, że zostanę tam na zawsze. Ale nie. Zielony tuktuk z tapicerką w duże liście konopi wyrywa mnie z gęstwiny fikusów i zawozi na dworzec kolejowy. Zawozi, ale za drugą próbą, kierowca najpierw próbuje wsadzić mnie do autobusu.

Najwyraźniej wiedział, co robi. Na dworcu, poza mną i obsługą jest tylko pociąg, same wagony trzeciej klasy, nawet całkiem wygodne. Trwa zabawa w małego kolejarza – dzwonki, gwizdki, sygnały, cała ceremonia odjazdu dla niemal zupełnie pustego pociągu.

Może trafiłem na zły okres, ale mam wrażenie, że czas w pewnym momencie nieco mocniej ruszył do przodu, a miasto Batticaloa, z całym dobrodziejstwem inwentarza, nie dostrzegło tego momentu. A potem uznało, że w sumie nie widzi powodu, żeby nadrabiać stracone miesiące, czy lata, i tak już zostało, wlokąc się niespiesznie i w sposób niewymuszony zupełnie.

Pociąg okazuje się być lokalnym osobowym – snujemy się przez wioski i miasteczka, czasem wsiądzie chłop z workiem ziarna, czasem pojawi się sprzedawca soczewicowych placków z krewetkami. Słońce smaży, koła stukają, nic się nie dzieje. Można mieć wrażenie, podobnie jak w lokalnych autobusach, że to faktycznie podróż, a nie wczasy w tropikach. Wrażenia pryska na stacji, gdzie wpadam w macki przemysłu turystycznego, ucieleśniane przez kierowców tuktuków.

2 thoughts on “Batticaloa.

    1. miro Post author

      Dzisiaj albo jutro wezmę się za pisanie i dokończę. Potem były jeszcze Pollonaruwa, Sigiriya, Dambulla i Kandy.

Comments are closed.