Category Archives: Syria 2011

Syria 17.III.2011-25.III.2011

17.III.2011 – W drodze do DAM.

Dzień od początku zapowiadał się intensywnie. Pobudka o 0600 i poranek w Wilnie, wczesnym popołudniem lot do Warszawy, a wieczorem kolejny do Damaszku. Od rana wiał silny wiatr, więc z pewnym niepokojem śledziłem flightstats, ale do południa nie było powodów do niepokoju – lotnisko w Wilnie działało z niewielkimi tylko opóźnieniami. Lot do WAW okazał się być całkowicie bezproblemowy, na miejscu wylądowałem sporo przed czasem. Teraz miałem przed sobą jakieś sześć godzin do kolejnego wylotu. Początkowo ambitnie planowałem zrobić jeszcze trening, ale ostatecznie poddałem się – do zrobienia były jeszcze ostatnie zakupy, czekał mnie też ciężki proces decyzyjny – jaki sprzęt turystyczny ze sobą wziąć. Liczyłem też na jakaś godzinę snu, jako że w Damaszku miałem lądować o 0400 lokalnego czasu. Ze siesty ostatecznie nic nie wyszło.

Continue reading

18.III.2011 – Damaszek

Wstaję po 5h, nieco zregenerowany, ale wciąż na lekkim długu, jeśli chodzi o sen. Szybki prysznic i ruszam w miasto – pierwszy przystanek to kawiarnia dwa kroki od hotelu. Dostaję rewelacyjną, beduińską kawę z kardamonem, która nieco stawia mnie na nogi. Kawiarnia / herbaciarnia to typowo arabski przybytek, pełen wąsatych facetów w jalabiyach, chustach na głowach, palących masę papierosów albo nargile. W telewizji stacja Al-Arabiya. Nie czuję się specjalnie wyobcowany, mimo że jestem jedynym białym – klimaty jak Nepalu, trochę zaciekawionych spojrzeń, ale zero wrogości. Po chwili życie zaczyna toczyć się utartymi torami, a moja obecność zostaje całkowicie zasymilowana.

Continue reading

19.III.2011 – Damaszek-Palmyra

Po 12h snu czuję się cokolwiek rześko, staram się więc możliwe szybko wyrwać z hotelu. W planach mam podróż do Palmyry i wstępne zwiedzanie tejże, a wcześniej wizytę w muzeum narodowym w Damaszku. Ale first things first, na początek spędzam trochę czasu w odkrytej wczoraj kawiarni. Tym razem próbuję herbaty – podobnie jak wszędzie tutaj, podają mocną, cejlońską mieszankę z dużą ilością cukru podanego w małym kieliszku, przypominającym kieliszek do jajka na twardo. Towarzystwo, tak jak wczoraj, stricte męskie. W pewnym momencie do środka wchodzi starsza kobieta, która chyba próbuje coś sprzedać i natychmiast zostaje przepędzona. Zaczyna się awantura – wąsaci mężczyźni się drą i machają rękoma, kobieta bliska płaczu, ale nie daje za wygraną, a wręcz zaczyna pomstować. Niechybnie rzuca klątwy na cały ród męski. Jest mi jej szkoda i chcę pomóc, ale tak niewiele rozumiem z kontekstu, że wolę nie ryzykować.

Continue reading

20.III.2011 – Palmyra-Krak des Chevaliers

Po wieczornej degustacji araku z pewnym ociąganiem wygrzebuję się ze śpiwora. Śniadanie typowe dla tego regionu: talerz oliwek z pestkami, miska kwaśnego jogurtu, dżem z moreli, topiony ser i torba świeżej pity. Bardzo regenerujące. Zaraz po śniadaniu pakuję plecak i ruszam w ruiny. Już tu dzisiaj nie wrócę, prosto z ruin ruszam do Krak des Chevaliers.

Continue reading

21.III.2011 – Krak Des Chevaliers-Tartus

Zrywam się możliwie wcześnie, żeby przez choćby pół godziny mieć zamek wyłącznie dla siebie. Ten przebiegły plan spala jednak na panewce, bowiem o 0900 pod wejściem kotłują się już niemieccy turyści. Odpuszczam więc poranną wizytę i robię kilka zdjęć Kraku z bardziej odległych perspektyw. Potem żegnam się z właścicielem Okrągłego Stołu i ruszam w stronę autostrady Homs-Tartus. Planuję spacer, bo pogoda zdecydowanie sprzyja, ale po mniej więcej 150 metrach słyszę znajome “Sir!! Need taxi?!”. “How much?”, pytam zrezygnowany. Z początku too much, ale po chwili już całkiem akurat. Wiezie mnie starszy, małomówny Arab, który emanuje niesamowitym spokojem, trochę jak starzy Nepalczycy, których miałem okazje spotkać wysoko w górach.

Continue reading

22.III.2011 – Tartus-Aleppo

O szarym świcie budzi mnie muezzin. Trafiłem na wyjątkowo uzdolnionego – jego długie, spokojne zaśpiewy, w połączeniu z półmrokiem, jaki spowija miasto, wywołują mocne poczucie nostalgii. Słucham go jeszcze przez chwilę, obserwując katedrę i wymarłe ulice. Potem wracam do łóżka na kilka godzin. Wezwanie do modlitwy to także całkiem skuteczna kołysanka.

Continue reading

23.III.2011 – Aleppo

Grube ściany Barona skutecznie tłumią odgłosy aleppańskiej ulicy, szczęśliwie nie nawiedza mnie też duch Lawrence’a z Arabii – śpię więc jak mumia przez ponad 10h. Śniadanie w hotelu jednoznacznie wskazuje, że to miejsce wymaga pewnych zmian. Rozmarzam się wspominając dekadenckie uczty, przygotowane przez Beduinów z Palmyry, czy wąsatego właściciela hotelu obok Krak de Chevaliers.

Continue reading

24.III.2011 – Aleppo-Damaszek, DAM-WAW.

Ostatni dzień w Aleppo traktuję ulgowo. Primo, jak już wspomniałem wczoraj, mam nieco dosyć zwiedzania, gdzieś bym pobiegł, wspiął się na coś, komuś dał w mordę, w ostateczności pojeździł na rowerze. Secundo, lot do Warszawy mam o porze całkowicie barbarzyńskiej, czwartej nad ranem. Do tego muszę jeszcze przejechać pociągiem przez pół Syrii, żeby dotrzeć do Damaszku. Wstaję więc późno, z ostentacyjnym lekceważeniem mijam stołówkę w Baronie i udaję się zjeść lokalny specjał kurczakowy. Potem włóczę się nieco po okolicy i chwilę przed 1200 wymeldowuję się hotelu.

Continue reading