Rowerowe przygody.

W oczekiwaniu na świt.

W oczekiwaniu na świt.

No dobrze, cała sprawa ociera się o abstrakcję, ale chyba mam w sobie magnes do przygòd.

Cały dzień padało, więc dopiero po 2200 poszedłem pojeździć. 60-70 km, akurat ode mnie na prom do Koh Samui i z powrotem.

Gdzies po drodze mialem wątpliwości, gdzie skręcic, więc pod swoje skrzydła wziął mnie uprzejmy lokals na motorowerze. Na ktòrymś zakręcie zaliczyłem glebę (mokro, ciemno i na slickach – great thinking, Miro), trochę się poobcierałem, ale nic nie wskazywało na poważniejsze problemy. Kilka kilometrów dalej jednak pękł hak od przerzutki i oto zostałem bez środka transportu. Lokals posadził mnie na bagażnik, rower prowadziliśmy obok motoroweru i tym sposobem dotarłem na terminal promowy na Koh Samui. Mój opiekun nie zażyczył sobie nawet bhata za prowadzenie mnie przez przeszło 15 km.

Jako że było już po 2300, cały ruch zamarł. Pod swoje skrzydła wzięła mnie tym razem Tajka prowadząca przydrożną garkuchnię. Dostałem wodę do umycia się, plastry na rany oraz leżak, żeby komfortowo przeczekać do rana.

Oczywiście otwarta pozostaje kwestia, czy do rana nie zjedzą mnie moskity, bądź też nie spotkają inne nieszczęścia.

O nowym haku do przerzutki nawet nie myślę jeszcze.

Na dramatycznie złym zdjęciu z komórki widać mój luxury accommodation for tonite. Ale właśnie dla takich momentów opuszcza się strefę komfortu. :-)

One thought on “Rowerowe przygody.

  1. Pingback: Krótka historia jednego haka, czyli bike utracony (i odzyskany). | Yak Kharka

Leave a Reply