Skuter w BKK – wrażenia z pierwszego miesiąca.

Jako że miesiąc jeżdżenia po BKK na skuterze za mną, czas na małe podsumowanie.

Generalnie byłem już cokolwiek oswojony z ruchem ulicznym w Bangkoku, jako że w zeszłym roku przez dwa miesiące jeździłem po tym mieście na rowerze. A wcześniej po tajskich drogach prowincjonalnych w Khanom. Tym samym nie przeżyłem większego szoku.

Moim zdaniem – które się różni od większości opinii na forach dla farangów – Bangkok jest dosyć bezpiecznym miastem, jeśli chodzi o jazdę na dowolnym dwukołowcu. Oczywiście mówię to z perspektywy osoby, która na rowerze jeździ od dziecka, a od circa 25 lat po ulicach różnych miast i po szosie. Ergo pewne nawyki mam wdrukowane głęboko w podświadomość.

Skuciak en face.

Tak więc trzeba być uważnym i mieć oczy dookoła głowy – bangkockie ulice to nie są ścieżki rowerowe nad Wisłą – ale to dotyczy poruszania się w ruchu miejskim w dowolnym mieście i dowolnym pojazdem. Ruch jest raczej powolny, Bangkok stoi w korkach przez większość czasu, więc prędkość nie jest zasadniczym problemem. Kierowcy są przyzwyczajeni do tysięcy motocykli, motorowerów i skuterów, jako że zasadniczym elementem transportu miejskiego są tutaj taksówki moto (motosaay :-)). Jest więc zazwyczaj na tyle dużo miejsca między pasami ruchu, żeby standardowej wielkości dwukołowiec mógł się swobodnie przecisnąć.

Wymaga to pewnego oswojenia się z tematem – primo skuter jest szerszy niż rower, secundo trzeba reagować szybko, tertio, samochody po obu stronach jadą (a często są to wielkie autobusy albo ciężarówki). Do tego jest głośno, gorąco i śmierdzi spalinami. Krótko mówiąc nie jest to komfortowe i początkowo nieco obciąża psychicznie. Po dwóch tygodniach jeżdżenia, co prawda, przestaje się zwracać na cały ten chaos uwagę.

W pierwszym tygodniu złożyłem samochodom kilka lusterek (kierowcy nawet nie uchylili szyby, więc to chyba nagminne). Raz wcisnąłem się między dwa SUVy i zaklinowałem się (god bless gumowe końcówki na kierownicy), a następnie musiałem wycofać się na poprzednio upatrzoną pozycję. I to chyba najgorsze sytuacje z całego miesiąca.

Skuter z boku.

Kilka razy dopadł mnie straszliwy, monsunowy deszcz. Raz było to podczas wieczornego krążenia po BKK, na drodze szybkiego ruchu (nie miałem pojęcia, gdzie dokładnie jadę ani po co, eksplorowałem po prostu). I to było nieco scary – nie było widać nic, było ślisko, deszcz zalewał okulary i oczy, wiał silny wiatr. Na szczęście pół godziny później było już po wszystkim, a kolejne pół godziny później byłem już suchy i gotów do dalszych eskapad.

Warto za zawrotną sumę 30 THB kupić plastikowe poncho. Wygląda się w nim jak duch po lobotomii, rzecz napełnia się wiatrem jak balon przy prędkości wyższej niż 30 kmh, trzepocze i hałasuje, ale bardzo skutecznie chroni przed deszczem.

Bezproblemowe jest parkowanie. Bangkok jest pod tym względem bardzo bezpieczny, kradzieże zdarzają się wyjątkowo rzadko, do tego policja niespecjalnie przejmuje się parkującymi motocyklami. Zostawiałem więc skuciaka na chodniku, w bocznych alejkach, na wysepkach, bezpośrednio przy ulicy etc. W sytuacjach, kiedy miejsca jest mało, warto zostawić motor ze zwolnioną blokadą – wtedy usłużni lokalsi przestawią go w inne miejsce.

One thought on “Skuter w BKK – wrażenia z pierwszego miesiąca.

  1. Pingback: Bangkok na skucie. | Yak Kharka

Comments are closed.