Jakkrayaan thii Krungtheep.

Jakkrayaan to po tajsku rower. Krungtheep, jak już wspominałem, to miasto aniołów, czyli Bangkok. Tytuł tej notatki więc to “Rower w Bangkoku”. Można pokusić się o tłumaczenie bardziej poetyckie i napisać “Rowerem po Bangkoku”, choć nie wiem, czy przyimek thii jest na tyle pojemny.

Muszę przyznać, że rowerów w Bangkoku jest niewiele. Na forach można spotkać się z opiniami, że na rowerze jeździ się tutaj, gdy jest się tak ubogim, że nawet motorower jest poza zasięgiem. Idąc tym tropem, rower jest tu domeną robotników budowlanych z birmańskich prowincji, narkomanów, zbieraczy śmieci etc. Na szczęście nie jest tak źle – można natknąć się na cudziemców na rowerach miejskich (w sensie dobrze przystosowanych do jeżdżenia po mieście, nie w sensie lajfstajlowym), którzy podobnie jak ja lawirują w szalonym ruchu ulicznym stolicy. A i wśród Tajów coraz powszechniejsze są rowery szosowe, co było widoczne w Khanom. Dodatkowo w Bangkoku otworzyło się ostatnio sporo sklepów z rowerami modnymi, lajfstajlowymi – od różnych odmian fixie, przez Holendry aż po składaki w typie Bromptona.

Pozytywną stroną jest to, że przy takim natłoku motorowerów jaki panuje w BKK, samochody zostawiają sporo miejsca między sobą i nie jeżdżą przy samym krawężniku, żeby umożliwić rzeczonym motorowerom w miarę bezproblemową jazdę. Kolejną pozytywną stroną jest fakt, że Bangkok jest praktycznie non-stop zakorkowany. Niedawno jechałem Uberem 4,5 km i zajęło to ok. 45 minut (i nie, nie jechałem Uberem z lenistwa, przewoziłem ciężką torbę do nowego mieszkania). Przy tym poziomie zakorkowania ruch uliczny posuwa się w tempie zdemenciałego ślimaka, co umożliwia szybkie i ekscytujące lawirowanie rowerem pomiędzy stojącymi w korkach samochodami.

Kierowcy są bardzo uważni i zazwyczaj bardzo uprzejmi. Jazda wąską uliczką pod prąd nie tylko nie wywołuje agresji, ale jest tu czymś tak naturalnym, że nikt nie zwraca na to uwagi. Dla porównania jazda pod prąd na Wilczej wywołuje reakcje niezwykle ciekawe: od prób staranowania i zepchnięcia z drogi, przez gwałtowne przyspieszanie z trąbieniem i mruganiem światałami, po wrzaski “jednokierunkowa” i stukanie się w czoło. Powszechnie jednak wiadomo, że kompleksy wśród polactwa są tak powszechne jak niedomycie, nieświeży oddech, czy piwne brzuszyska.

Nikt też nie ma tutaj nic przeciwko jeździe po chodnikach, choć osobiście tego nie robię.

W sumie więc jeździ się tu łatwiej niż po Warszawie, choć trzeba naprawdę być non-stop skoncentrowanym, bo motorowery potrafią pojawić się nagle i praktycznie znikąd. Do tego dochodzi kwestia temperatury – na dłuższe dojazdy warto zaopatrzyć w ubranie na zmianę i mieć na miejscu przysznic, bo dotrzemy tam mokrzy jak wieprze.

Zaczynam też lubić hierarchię lokalnych ulic. Dojazd ze szkoły tajskiego do domu wygląda tak: najpierw alejka 35 od Soi Sukhumvit 33, spokojna, zadrzewiona i cicha. Chwile później zaczyna robić się nieco goręcej – skręt w lewo w samą Soi Sukhumvit 33, tutaj nieco większy ruch i sporo pieszych, w tym turystów, którzy łażą gdzie chcą i niespecjalnie rozglądają się wokół. Dalej główna arteria – Thanon Sukhumvit, chyba ze cztery pasy, bez przerwy korki, samochody, autobusy, ciężarówki, motocykle i skutery oraz okazjonalny rower. To wszystko w cieniu estakady, którą jeździ skytrain. Tędy kawałek, mijając stacje BTS Phrom Pong i Thong Lo. Zaraz za Thong Lo znowu w lewo w Soi Thong Lo. Ta soi jest większa od Soi Sukhumvit 33, ale wyraźnie mniejsza od Thanon Sukhumvit. Tędy ze dwa km i stresujące odbicie w prawo, przez kilka pasów ruchu, do malutkiej alejki zakończonej podjazdem do domu.

Są też alternatywne opcje przez boczne alejki. Wystarczy odjechać kilkadziesiąt metrów od głównej arterii, żeby znaleźć się w zupełnie innym świecie – drzewa, posesje z ogrodami, ruch tak powolny, że praktycznie w miejscu.

One thought on “Jakkrayaan thii Krungtheep.

  1. Pingback: Skuter w BKK – wrażenia z pierwszego miesiąca. | Yak Kharka

Leave a Reply