19.IX.2010 – Junbesi-Nunthala.

Początek dnia zgodnie z trekkingową rutyną – o 0630 owsianka, chapatti i litr herbaty. Pogoda, jak na razie, rewelacyjna, więc wyciągam z plecaka aparat i po drodze do Ringmo robię sporo zdjęć. Ostatecznie docieram na miejsce po 4h, już w lekkim deszczu. Pierwsze dwa lodge zajęte przez grupy zachodnich turystów spieszących do Lukli, idę więc dalej. Ostatecznie trafiam do “Yak & Nak Hotel” na końcu wioski. Przed lodgem znajomy kucyk, w środku znajomy Japończyk. Rozmawiamy nieco dłużej, okazuje się, przez lata pracował dla IBMa w Tokio, zarządzał personelem.

Po trzech herbatach i dal bhaat z jedną dokładką jestem gotów do drogi. Przed wyjściem pytam ile waży plecak jednego z Szerpów z entourage Japończyka – 15 kg. Wspominam, że to mniej niż mój, co wzbudza powszechne zainteresowanie. Szerpowie podnoszą mój plecak i oceniają go na 25-26kg. IMO przesadzili o 3 kg, co nie zmienia faktu, że są pod wrażeniem i lekko zatroskani.

Mnie ten ciężar przeszkadza coraz mniej, nogi już się oswoiły, teraz zaczynają boleć mnie plecy. Generalnie kończę dzień znacznie mniej zmęczony niż wczoraj, czy dwa dni wcześniej. Ani chybi procesy adaptacyjne trwają! Kopiuję też sposób poruszania się porterów, małe kroczki, bardzo stabilnie utrzymywany ładunek, lekko ugięte nogi, wolne tempo i co parę minut krótki odpoczynek przy specjalnej, kamiennej lub drewnianej, ławie, która nazywa się tutaj chautara. Efekty widać od razu, mniej się męczę na podejściach i, co ważniejsze na zejściach, które jak do tej pory nieco mnie męczyły. Ogólnie, poruszam się szybciej i docieram na miejsce w o wiele lepszej dyspozycji. Z czasem zacznę wydłużać czasy między przystankami do 40-60 minut.

Do Nunthali docieram wcześnie, robię pranie i schodzę do common roomu na późny obiad. Spotykam tam parę Szwajcarów i Irlandczyka. Lekko zdołowani, albo zmęczeni, siedzą bez słowa i piją swoją herbatę, co mi zresztą bardzo odpowiada. Wczoraj, w Junbesi, w common roomie natknąłem się na stado Amerykanów – hałaśliwi, ekspansywni, bez odrobiny szacunku dla spokoju, czy prywatności innych. Po godzinie dzielenia z nimi jednego pomieszczenia, czuję się mocno zdołowany. Nie wiem, czy to kwestia narodowości, czy była to grupa po przejściach, szukająca w Himalajach harmonii i równowagi, ale roztaczali koszmarnie złą aurę. Nie spotkałem tu jeszcze nikogo, kto generowałby tyle złych wibracji. Ignoruję ich totalnie, bohu spasit odbierają przekaz i nie kwapią się do rozmów ze mną. Inni nie mają tyle szczęścia.

W Nunthali mam po raz pierwszy okazję spróbować słynnego himalajskiego apple pie. Jest to duży, opiekany pieróg, ze słodką, jabłkowo-cynamonową masą w środku. Smakuje absolutnie rewelacyjny, mruczę ukontentowany podczas konsumpcji, co wzbudza szczerą radość właściciela lodge’a.

Na koniec kilka słów o osłach. Pod koniec podejścia na przełęcz Taksimdu za Ringmo dogania mnie karawana osłów (mułów). Podobnie jak inne lokalne zwierzęta (na przykład rzeczne bawoły, o których później), osły się mnie boją i nie chcą wyprzedzić. Ida spokojnie za mną, zatrzymując się, jeśli zbliżą za bardzo. Po kilku minutach gromadzi się za mną całkiem spore stado. Poganiacza najwyraźniej to irytuje, bo krzykami i batem forsuje zwierzęta naprzód. Każdy osioł niesie dwa spore worki z ziarnem (30-50 kg) albo dwie butle z gazem – po jednej na każdym boku. Ścieżka prowadzi akurat wąskim wąwozikiem, wymytym w glinie przez spływającą wodę, przez chwilę obawiam się nawet, ze zostanę wprasowany w ścianę, ale osły przeciskają się obok mnie z wielką subtelnością, kończy się na lekkim potrąceniu butlą z gazem.

Karawany osłów, obok porterów, to jeden z głównych sposobów dostarczania towarów do bardziej odległych rejonów w górach. w jednej karawanie idzie do 50 sztuk, każdy niesie 60-100 kg ładunku. Gdzieś przeczytałem, że transport na odcinku, którego pokonanie zajmuje trzy dni kosztuje 20 rupii za kilogram. W trakcie rozmowy z jednym z poganiaczy dowiaduje się też, że jeden osioł kosztuje ok. 50 000 rupii (ok. 700 USD).

W naprawdę odległych i górzystych rejonach osły się nie sprawdzają, więc wykorzystywane są owce. Szyje im się specjalne uprzęże, pozwalające obciążyć zwierze dwoma niewielkimi (10 kg) workami z ryżem, czy inny sypkim towarem. Takie stado pędzone jest później przez wysokie przełęcze, przenosząc towary na spore odległości w bardzo trudnym terenie.