Skitury z UKA.

Po prawie trzech tygodniach samotnego skiturowania (a miejscami być może nawet kulawego skialpinizmu) miałem przyjemność spędzić trzy dni na wyjeździe skiturowym ze swoim klubem wspinaczkowym – UKA. Fajnie było zobaczyć osoby, których nie widziałem lat kilka, a może nawet kilkanaście.

Pierwszy dzień (piątek) był, zgodnie z zapowiedziami, deszczowy. Pierwsza część upłynęła na szkoleniu lawinowym z TOPRowcem Gienkiem. Odświeżyłem trochę wiedzy, nauczyłem się paru nowych rzeczy, wyrobiłem sobie nowe (dobre) nawyki i wreszcie przekonałem się do noszenia zestawu lawinowego podczas samotnych tur. W sumie często zdarzało się tak, że pomimo samotnego zjazdu, w bliższej lub dalszej okolicy byli inni narciarze albo turyści, co w jakimś tam stopniu zwiększało moje szanse w przyapdku lawiny. No i czułbym się wyjątkowo niefajnie, gdybym to ja był świadkiem takiej sytuacji, a nie miał możliwości odszukać i wykopać innego narciarza.

W drugiej części dnia trochę szkolenia z techniki podchodzenia na turach. Poprawiłem technikę przekładania nart na zakosach – do tej pory robiłem to źle, albo przynajmniej nieoptymalnie. Potem zjazd w mokrym i nieprzyjemnym śniegu – nic fajnego, ale dobre doświadczenie. Do tego towarzystwo uroczej instruktorki Justyny, które wynagradzało wszelkie pogodowe niedogodności.

W sobotę wycieczka na druga stronę granicy. Ze Smokovca wjazd na Hrebienok, stąd dalej na nartach do Zbójnickiej chaty. Warunki z każdą godziną coraz gorsze, silny wiatr i bardzo kiepska widoczność. Po odpoczynku w Zbójnickiej Chacie zrobiło się tak źle, że nawet prowadzący nas TOPRowiec nie potrafił znaleźć drogi i ostatecznie wracaliśmy drogą podejścia. Co również miało masę uroku, bo zaliczyłem chyba wszystkie możliwe rodzaje śniegu – od łamliwej lodoszreni, przez pola i poduchy puchu, aż po lodowy zjazd szlakiem na samym końcu. Generalnie mimo tego, że początkowo planowaliśmy zjazd z Zawraciku Rówienkowego, a nie spod schroniska, na Hrebienok wracałem narciarsko spełniony.

W niedzielę nastąpił mały rozłam w grupie. Skialpiniści, w składzie Beata i Karol Sulej oraz ja, ruszyli na trudn(aw)e przełęcze – Świnicką i Karb, a skiturowcy zadowolili się podejściem do Murowańca i krótkim wypadem w okolicach schroniska.

Nasza trójka wjechała na Kasprowy kolejką, skąd granią ruszyliśmy w stronę Przełęczy Świnickiej. Pogoda była idealna – praktycznie bezchmurne niebo, ok. 10 cm świeżego, lekko zmrożonego śniegu, trochę wiatru i tylko jeden, nieco już zawiany, ślad na trasie. Po drodze Skrajna Przełęcz, która wyglądała całkiem przyjaźnie i lekko niepokojący trawers Skrajnej Turni. Tu zgodnie z wytycznymi wczorajszego szkolenia odpiąłem paski plecaka i zdjąłem pętle kijków z nadgarstków – coś, co nawet nie przyszłoby mi do głowy kilka dni wcześniej.

Na Świnickiej Przełęczy ok. metrowej wysokości nawis, potem dosyć stromo. To był pierwszy mój zjazd o tej trudności (S2) z relatywnie wąskiej przełęczy i trochę się bałem. Nawis tylko pogarszał sprawę. Rąbiąc nartami udało się go nieco złagodzić, ale i tak mocno oddziaływał na psychikę. Zdecydowałem się zjeżdżać ostatni. Kiedy po długim namyśle zjechałem z nawisu, po przejechaniu kilku metrów w największej chyba stromiźnie, wypięła mi się narta i odjechała kilka metrów… Ustałem na nogach, ale całe napięcie, ekscytacja i antycypacja wyparowały. Już na spokojnie zszedłem po nią, trochę pomęczyłem się z wpięciem i dalej zsunąłem się bokiem po najbardziej stromym fragmencie zjazdu, żeby potem robić już zakosy z przekładaniem nart. Na nieco łagodniejszym terenie zacząłem robić dynamiczne skręty. Największa niespodzianka czekała w kotle pod przełęczą, gdzie zgromadziła się wielka poducha puchu, po którym narty sunęły jak po powietrzu, niemal beztarciowo. Zjazd na Czerwone Stawki, skąd zaczynało się podejście pod Karb – bajkowy.

Dalej krótkie podejście na Karb, przepinka i tym razem pierwszy ruszam w dół. Warunki śniegowe o wiele gorsze, na górze mocno zlodzony śniego, niżej zmrożone lawinisko plus zasypane dziury od podejść. Długo zsuwam się bokiem, robię tzw. falling leaf i przekładam narty, dopiero w łatwym terenie zaczynam robić dynamiczne skręty. Znowu wypina mi się narta – mam wrażenie, że jedno z wiązań mam słabiej ustawione. Muszę to dokładniej zinwestygować.

Na adrenalinowym haju mam ochotę iść dalej, na Zawrat, ale reszta towarzystwa jest głosem rozsądku, zjeżdżamy więc do Murowańca na szarlotkę i herbatę. Potem krótkie podjeście w okolice Przeł. Między Kopami i zjazd nartostradą do Kuźnic. W sumie – jeden z lepszych dni, jakie spędziłem w górach.

W ogóle nie robiłem zdjęć. Poniżej kilka fot Karola Suleja:

Leave a Reply