ngöndro – drugi tydzień.

Jak zwykle, mój coraz mniejszy entuzjazm do pisania (i do podróży i do życia in general) spowodował, że i tak nieregularna relacja w końcu urwała się zupełnie.

Postaram się nadrobić tyle, ile to możliwe, już z dusznych i dobrze znanych klimatów rzplitej burackiej.

Kilka słów więc, bardzo ogólnie, o dalszym ciągu praktyki w klasztorze.

Drugi tydzień ngondro nie różnił się specjalnie od pierwszego – te same recytacje i śpiewy. Tyle że podczas powtarzania mantr (schronienia, bodhicitta) wykonywane były pokłony.

Pokłony w praktyce buddyzmu tybetańskiego wyglądają jak poniżej:

Równolegle z poklonami recytowany jest określony tekst, dokonuje się mentalnej pokuty za złamanie rozmaitych ślubów i postanowień, wizualizowane są określone bóstwa, by wreszcie zwizualizować siebie jako rzeczone bóstwo, perfekcyjną, oświeconą istotę, bez wad i samsarycznych zanieczyszczeń.

I tak jak rozumiem ideę i psychologiczny proces będący tutaj w użyciu, tak moje osobiste preferencje skłaniają się ku bardziej minimalistycznej praktyce, czyli siedzeniu na dupie na zafu i praktykowaniu uważności. Do tego, jako ateista, mam wrodzoną niechęć do czczenia czegokolwiek, choć zdaję sobie sprawę, że w tym przypadku rozmaite bóstwa, czy lokalni święci (vide: Gure Rimpoche) są jedynie pewnymi symbolami, które się internalizuje.

Buddę zapytano kiedyś, czy istnieje bóg. Co powiedział Budda? Powiedział: to nieważne, idź medytować.

Generalnie myślę, że taka praktyka, jeśli tylko nie jest wykonywana w kontekście kultury tybetańskiej (ie. nie jest praktykowana od urodzenia w tybetańskim klasztorze w Azji), nie będzie ani autentyczna, ani skuteczna. Europejskie odmiany vajrayany zawsze wydawały mi się mocno podejrzane, pełne new-ageowego mumbo jumbo i całkowicie oderwane od zasadniczych nauk i praktyk buddyjskich.

Co nie zmienia faktu, że podszedłem do pokłonów z entuzjazmem i praktykowałem je pilnie, wzbudzając podziw (i czasem uciechę) lokalsów. Obawy, że moje ego będzię buntować przed taką praktyką okazały się bezpodstawne. Może na początku nieco mnie to irytowało, ale szybko wszedłem w pewien rytm i nawet to polubiłem. Jest to nieco jak uproszczona praktyka jogi z dodatkowym aspektem duchowym.

Leave a Reply