podsumowanie.

Od kilku tygodni zbieram się, żeby podsumować ten wyjazd w kilku zdaniach.

Generalnie, nie mam powodów do narzekania – przetestowałem kolejne miasto pod kątem średnioterminowego ekspatyzmu, wziąłem udział w odosobnieniu w autentycznym tybetańskim klasztorze, poznałem reinkarnowanego Rinpoche (o czym w innym poście, którego jeszcze nie napisałem), oswoiłem się z codziennym życiem w Boudha – największym chyba ośrodku tybetańskiej diaspory w Nepalu.

Planowałem zostać minimum 3 miesiące, ale codzienne życie w Kathmandu zupełnie mi nie podeszło. Na pewno miała tu znaczenie pora roku – była zima, więc było zimno, a do tego sucho. Wielokrotnie już pisałem, że KTM w zimie po prostu tonie w pyle. Przesiąkają tym pyłem (który jest mieszaniną suchej ziemi, spalin, dymu z palonych śmieci i Buddha jeden wie czego jeszcze) ubrania, skóra, oczy, płuca etc. Do tego dochodzą problemy z ciepłą wodą i brak pralek – nawet w wynajmowanych mieszkaniach nieco lepszej klasy – trzeba więc toczyć codzienną walkę o to, żeby być w miarę czystym.

Sprawę pogarsza jeszcze cokolwiek uboga dieta – warzyw i owoców jest po prostu mało, co wynika nie tylko z sezonu, ale i z samej lokalizacji – Nepal to górzysty kraj (za wyjątkiem niziny Terai na południu kraju), więc ciężko tu o bardziej zróżnicowaną florę owocową i warzywną. Fakt, że narodowym daniem jest dal bhaat, ryż z soczewicą, doskonale oddaje istotę rzeczy.

O poruszaniu się po KTM na skuterze pisałem już wczesniej – da się, ale jeśli minął nam już ten entuzjazm nepalskiego debiutanta, to jest raczej droga przez umiarkowaną mękę niż przyjemność.

Jeszcze pare lat temu by mi to nie przeszkadzało – teraz po prostu nie chce mi się żyć w takich warunkach. Na pewno duży wpływ na to francuskie spsienie miały moje ostatnie epizody tajskie. W Indochinach jest ciepło, czysto i wygodnie. W świeżych owocach i warzywach można się tarzać. Generalnie życie tam ma taki nieco narkotyczno-rozleniwiony aspekt, że łatwo w nie wsiąknąć i zasymilowac się na dobre. Co prawda nie sądzę, żebym był już na takim etapie – wciąż jeszcze gdzieś mnie ciągnie (po paru miesiącach w Khanom naprawdę chodziłem po ścianach) – ale za 5-10 lat bungalow na plaży, poduszka do medytacji i mata do jogi to będzie wszystko, czego będę potrzebował od życia (i szybki internet może jeszce).

O moim braku motywacji do nepalskich eksploracji niech świadczy fakt, że kiedy nie dogadałem się z załogą jeepa, która miała mnie zawieźć na trek po Langtangu, nawet nie chciało mi się bookować kolejnego jeepa na następny dzień.

Na plus za to odosobnienie, o którym pisałem już kilka razy wcześniej i ogólnie możliwość otarcia się o klasztorne życie buddyzmu vajrayana.

Tak więc kolejne bardzo ciekawe doświadczenie na koncie, co jest absolutnie bezcenne. Natomiast na subkontynent na razie nie planuję wracać.