get together.

Od czasu pierwszej wizyty w KTM, jesienią 2010, mam swoją ulubioną, niezwykle obskurancką, miejscówkę na jedzenie i herbatę. Knajpa nazywa się Get Together i znajduje się na tyłach klasztoru Shechen, znanego z aktywnej działalności misjonarskiej (także na zachodzie), jak i z wygodnego przyklasztornego pensjonatu (Shechen Guesthouse). W Get Together jest super tanio, nie starając się specjalnie można zaspokoić dzienne potrzeby kaloryczne za jakieś 3 USD (ok. 10 zł).

Jedzenie jest niezłe, choć, siłą rzeczy, mało wyrafinowane. Na śniadanie idealny jest zestaw aalu roti, czyli indyjskie chlebki roti z potrawką z ziemniaków, soczewicy (czy innego strączkowca) i przypraw. Potrawkę owija się naleśnikiem i tak przyrządzony produkt zjada palcami. Do tego czarna herbata za całe 10 rupii. Herbata masala, z mlekiem i przyprawami kosztuje chyba z 5 rupii więcej.

Z opcji obiadowych i kolacyjnych: thenthuk, gęsta tybetańska zupa z warzywami i ręcznie robionym makaronem (są równiez opcje z miesęm bawolim, jeśli ktoś jada padlinę). Poza tym, rzecz jasna, momo (smażone albo na parze) z warzywami, ziemniaczana masą albo bawołem. I oczywiście azjatycka klasyka, czyli fried rice w różnych postaciach. Do tego zupy, w tym znakomita czosnkowa.

Miejsce ma klimat absolutnie autentyczny, choć nieco depresyjny, co widać na poniższym zdjęciu:

Get together. Tybetański gourmet.

W tle, na ścianie, obowiązkowy portret Dalai Lamy. Towarzystwo – tybetańscy pielgrzymi, mnisi z okolicznych klasztorów, robole z pobliskich budów.

Mimo że w pobliżu jest szereg garkuchni, które karmią (i prezentują) się lepiej (nie wspominam już nawet o knajpach w stylu zachodnim, których na placu wokół stupy jest masa), mam gigantyczną słabość do tego miejsca. Może wynika to z tego, że tutaj pierwszy raz zetknąłem się autentyczną lokalną kuchnią.